Erystyka w Twoich tekstach: strzeż się nieetycznych odwołań
Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów, odnosi się przede wszystkim do wystąpień publicznych, a więc przemówień i innych wypowiedzi ustnych. Chwyty erystyczne można jedna spotkać również w wypowiedziach pisemnych. Problem polega na tym, że erystyka odwołuje się bardzo często do chwytów nieetycznych. Bardzo łatwo jest zapędzić się w taki kozi róg, a następnie zostać – mniej lub bardziej słusznie – posądzonym o demagogię i słowne ciosy poniżej pasa.
To dla twojego dobra, baranie!
Autor sięgający po chwyty erystyczne chce przekonać czytelnika do swoich racji, podsuwając mu argumenty pozornie mocne, ugruntowane, czymś (lub kimś, jak się za chwilę okaże) poparte. Wykorzystuje wtedy rozmaite słabości odbiorców, a zapytany o powody niezbyt etycznego postępowania, niejednokrotnie tłumaczy, że przecież działa w słusznej sprawie.
Tą słuszną sprawą może być przekonanie odbiorców o czymś „dla ich własnego dobra” i już mamy do czynienia z argumentem nierzadko wątpliwym. Może go użyć choćby copywriter, stosujący niektóre techniki perswazji po to tylko, by odbiorca dał się namówić na kupienie odkurzacza tej, a nie innej marki. – Jeśli go kupi – argumentuje nasz copywriter – to dokona słusznego wyboru i będzie miał po każdym odkurzaniu satysfakcję.
Erystyka a szczepionki
Erystyką posługują się w ostatnich latach przeciwnicy szczepionek przeciwko COVID-19. Odwołują się do argumentów pseudonaukowych i pseudoreligijnych, bardzo często sięgają też po teorie spiskowe. Oni również, zapytani o to, dlaczego posługują się „nieczystymi” metodami, w przypływie szczerości są gotowi odpowiedzieć, że „to dla dobra odbiorców”. W ich przekonaniu być może rzeczywiście tak. I nie ma się co dziwić, że argumenty lekarzy, epidemiologów czy wirusologów przegrywają nierzadko z tezami o mikroczipach – już choćby dlatego, że naukowcy i fachowcy to przeważnie nudziarze, a teoria o ponurych zakusach Billa Gatesa albo światowej zmowie koncernów farmaceutycznych jest o wiele bardziej atrakcyjna niż marudzenie o skuteczności Moderny czy innego Pfizera.
Szkodliwość erystycznej argumentacji jest w tym wypadku gigantyczna, ale kto by się tym przejmował? Przykład ten podaję jednak, by uczulić Cię, Czytelniku, na podstępną, szkodliwą erystykę, którą można zdziałać wiele złego nie tylko w skali makro, ale i w drobnostkach.
Erystyka w polityce
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że nieetycznych argumentów używają na co dzień politycy. Najprostszy przykład to używanie słów „Polska” i „Polacy” wraz z wymyślonymi na użytek danego wystąpienia tezami:
– Polska nie podda się brukselskiemu dyktatowi!
– Polacy pragną Europy opartej na wartościach chrześcijańskich!
– Polska sprzeciwia się narzucaniu jej obcych ideologii!
– Polacy nie chcą zrezygnować z narodowego dobra, jakim jest węgiel!
Wystarczy utożsamić Polskę z ekipą, która aktualnie nią rządzi (to grzech wszystkich ekip bez wyjątku, o „Polsce” mówiono z trybun także w czasach PRL), by przedstawiać racje jakiejś grupy politycznej. Bez trudu można też odwoływać się do woli narodu, wyborców, suwerena itp., choć wcale nie wiadomo, jakim wynikiem zakończyłoby się referendum na dany temat.
W znacznie mniejszej skali występuje to w… sporcie. „Polska wygrała z Hiszpanią” to klasyczny przykład. Nie żadna Polska, tylko reprezentacja Polski, do tego dość wątpliwa reprezentacja, bo przecież nie są to ludzie wybierani wolą narodu, lecz przez jakiegoś trenera, który zresztą też przez naród wybrany nie został. Sukces piłkarzy, siatkarzy czy skoczków narciarskich bywa w ten sposób porównywany niemalże do wojny, którą kraj nasz, krwi nie szczędząc, z wrogiem okrutnym wygrał. Nic dziwnego, że budzi to w niektórych kręgach emocje porównywalne z reakcją na podpisanie traktatu pokojowego po wielkim zwycięstwie.
Przyjrzyjmy się niektórym argumentom erystycznym. Czytając, spróbuj sobie przypomnieć, Czytelniku, czy aby nie ma ich w Twoich tekstach…
Argumentum ad feminam
No, tym się, mam nadzieję, nie posługujesz, bo to coś wyjątkowo paskudnego. Chodzi tu o odwoływanie się do faktu bycia kobietą przez dyskutantkę.
Wyobraźmy więc sobie, że ktoś zaangażował się w coraz ostrzejszą polemikę, np. na Facebooku. Któraś z jego wypowiedzi rozsierdziła dyskutantkę, ta pisze więc:
To wyjątkowo arogancka i nieuprzejma odpowiedź. Nie mam ochoty dłużej prowadzić tej dyskusji z tak niekulturalną osobą.
A na to dyskutant:
Zaraz, spokojnie, ma pani okres czy PMS, że tak to odbiera?
Do bycia kobietą można się też odwoływać w inny sposób, np. twierdząc, że dyskutantka „jako kobieta tego nie zrozumie” albo że „kobiety nie mają o tym pojęcia”. Taki argument rzadko bywa słuszny, choć oczywiście w wyjątkowych wypadkach może się to zdarzyć (bo np. czy jest na świecie kobieta, która wie, co czuje facet kopnięty w klejnoty?).
Ze swej strony dodam tylko, że kobiety zaczęły odpłacać mężczyznom niezbyt pięknym za niezbyt nadobne. Jakiś czas temu, gdy głośne były protesty Strajku Kobiet i powstało pojęcie
„dziaders”, na nazwanie tym niezbyt sympatycznym określeniem naraził się niejeden dyskutujący z kobietą mężczyzna niezależnie od tego, czy miał rację, czy nie i czy kryteria bycia dziadersem spełniał.
Argumentum ad baculum
Po polsku znaczy to dosłownie tyle, co „argument odwołujący się do kija”, a chodzi tu o argument siły. Opisuję go tuż po tym „kobiecym”, bo jest równie paskudny, a polega na zastosowaniu wobec rozmówcy groźby. Może to być na przykład groźba użycia przemocy, spotykana w serwisach społecznościowych i na forach:
Argument siły może oczywiście przybierać także łagodniejszą postać. Wyobraźmy sobie pismo do firmy zalegającej z zapłatą:
W razie nieopłacenia faktury w terminie siedmiu dni odsprzedamy Wasz dług firmie windykacyjnej.
Argument siły najczęściej nie ma nic wspólnego z siłą argumentów: odbiorca ma się zachować w określony sposób, „a jak nie, to…”. Z tego powodu nie przynosi długotrwałych korzyści. Owszem, można kogoś zastraszyć i zmusić do czegoś lub czegoś mu zakazać, ale wcale nie oznacza to przekonania go do czegokolwiek. Gdy zagrożenie ustanie, „niesforny” adwersarz zapewne powróci do swojej „normalności”. Niejeden obrazi się i – jeśli to tylko możliwe – zerwie wszelkie kontakty z autorem pogróżek.
Argumentum ad ignorantiam
Jak nietrudno zgadnąć, tu dyskutant odwołuje się do ignorancji, a więc niewiedzy swojego interlokutora, przy czym wykorzystuje to, że ów nie jest w stanie uzasadnić tezy przeciwnej. Oto np. zagorzały ateista może poczęstować wierzącego rozmówcę takim stwierdzeniem:
Żadnego Boga nie ma – jeśli się ze mną nie zgadzasz, to udowodnij mi, że jest.
W wielu wypadkach nie da się udowodnić prawdziwości jakiejś tezy, co wcale nie znaczy, że jest ona nieprawdziwa. I odwrotnie: często nie da się wykazać, że jakaś teza jest błędna, co wcale nie znaczy, że jest słuszna. Miłośnik werbalnych chwytów poniżej pasa chętnie się do tej sztuczki odwołuje. Może to dotyczyć mniej fundamentalnych spraw – na przykład czyjejś winy lub niewinności.
Jego wina jest bezsporna, bo nie udowodniono, że jest niewinny.
Jego niewinność jest oczywista, bo nie udowodniono, że jest winny.
Oczywiście w sądzie nieudowodnienie winy skutkuje wyrokiem uniewinniającym, ale czy zawsze oznacza to, że oskarżony nie popełnił zarzucanego mu czynu?
Argumentum ad hominem
Tu mamy do czynienia z odwołaniem do człowieka, a ściślej rzecz ujmując: do jego własnej tezy, wypowiedzi lub poglądu. Wyobraźmy sobie niewiernego męża, który mówi zdradzonej żonie:
Powinnaś wybaczyć mi ten wyskok, bo się przyznałem, a ty przecież powiedziałaś mi kiedyś, że każdemu może się zdarzyć chwila słabości.
Teraz żona ma problem, bo jeśli zażąda rozwodu, to okaże się niekonsekwentna w tym, co mówi.
W posługiwaniu się argumentum ad hominem nietrudno jednak o błąd. Wyobraźmy sobie sytuację w sklepie. Oto spotykają się między regałami dwie panie bez obowiązkowych maseczek. Jedna mówi do drugiej:
Skoro pani sama nie nosi maseczki, to nie może wymagać ode mnie, żebym ja nosiła!
No, teoretycznie tak. Problem jednak w tym, że może wymagać, bo tak stanowią przepisy. Sam fakt, że klientka A ich nie przestrzega, nie oznacza wcale, że klientka B też może częstować innych wydychanym z nosa i ust niefiltrowanym powietrzem. To jest coś z gatunku „kradnę, bo inni kradną”.
Argumentum ad verecundiam
To z kolei „argument do nieśmiałości”. Co wywołuje nieśmiałość interlokutora? Przywołanie jakiegoś autorytetu, któremu ten nie ma śmiałości zaprzeczyć – nawet wtedy, gdy sam go nie uznaje lub gdy z nim się w danej sprawie nie zgadza.
Trudno chyba o lepszy przykład niż Jan Paweł II. Przywołanie jego autorytetu gasi niejeden zapał do dyskusji, choć w głębi duszy ten i ów „gaszony” rozmówca bynajmniej tego akurat autorytetu z różnych powodów nie uznaje. Innym polskim przykładem jest Władysław Bartoszewski. Dla wielu jest to postać wzorowa i przywołanie jakiegoś cytatu z autora powiedzenia o byciu przyzwoitym miewa piorunujący efekt. Dość powszechnie wiadomo, że zakwestionowanie autorytetu Bartoszewskiego wywoła falę hejtu, która kwestionującego dosłownie zmiecie. Innym takim autorytetem jest Jerzy Owsiak – cokolwiek powie, jest święte dla jego „wyznawców”.
Ale o argumentum ad verecundiam da się i nawet trzeba napisać więcej. Typowy zabieg wielu piszących teksty polega na tym, by w odpowiednim miejscu wstrzymać się z dalszym tworzeniem tekstu i zajrzeć w któryś z internetowych zakątków gromadzących cytaty. Znalezienie czegoś pasującego nie stanowi na ogół większego problemu.
Wyobraźmy więc sobie, że nasz miłujący erystykę autor pisze o adopcji. Jego zdaniem zastępczy rodzice niejednokrotnie pełnią swoją funkcję lepiej niż prawdziwi. Zagląda do Wikicytatów i już po chwili znajduje:
Zobaczymy, że matki i ojcowie lepiej opiekują się przybranymi dziećmi niż swoim własnym synem.
Któż jest autorem tych wiekopomnych słów? Prawdziwy geniusz – Leonardo da Vinci. Z takim trudno się nie zgadzać… A właściwie: byłoby trudno się nie zgodzić, gdyby nie to, że mistrz Leonardo był autorytetem w dziedzinie sztuk wszelakich, ale w sprawach rodzinnych już niekoniecznie. Nigdy się nie ożenił, nie miał dzieci, złośliwi przebąkują wręcz, że był homoseksualny i dlatego nigdy nawet nie kochał żadnej kobiety. Jego własne dzieciństwo też nie daje podstaw do uważania go za wyrocznię w sprawie opieki nad własnymi i przybranymi dziećmi.
Zauważ, Czytelniku, że jesteśmy nieustannie bombardowani reklamami, w których bardzo znani ludzie polecają nam różne rzeczy. Czy Robert Lewandowski jest autorytetem w dziedzinie laptopów i smartfonów? Czy jego żona to ekspertka w dziedzinie biżuterii? Czy aktor Pazura zna się na technologiach internetowych, a jego brat na szczepieniach? A jednak to właśnie im powierza się nakłanianie masowego odbiorcy do kupowania określonych produktów i usług.
I nie tylko. Media z rozkoszą przytaczają wypowiedzi powszechnie znanych osób na tematy polityczne, choć trudno uwierzyć, by specjalistą w tej dziedzinie był aktor, piosenkarz albo sportowiec. Niejednokrotnie odbywa się to wręcz ze szkodą dla samych artystów, bo opowiadając się za czymś lub przeciwko czemuś nastawiają do siebie nieprzyjaźnie tych odbiorców, którzy myślą inaczej.
Czasem autorytet ma postać zbiorową. Mogą to być starożytni Grecy albo Rzymianie. Może to być nauka:
Co ty opowiadasz, przecież z badań naukowych jasno wynika, że…
Nie ma przy tym znaczenia, że dziwnym zbiegiem okoliczności takiej wypowiedzi nie towarzyszy podanie źródła.
Argumentum ad vanitatem
Jeśli dobrnąłeś aż do tego miejsca, Czytelniku, to zapewne jesteś człowiekiem wykształconym, inteligentnym i światłym, a jako taki zapewne przyznasz rację moim wywodom?
W powyższym akapicie użyłem odwołania do próżności. Częstuję Cię komplementami po to tylko, by nie wypadało Ci się ze mną nie zgodzić. No bo przecież jako człowiek reprezentujący określony poziom zgodzisz się zapewne, że [i tu mogę wstawić, co mi się żywnie podoba]?
Argumentum ad misericordiam
Odwołanie do litości to także chwyt erystyczny. Może po niego sięgnąć na przykład sprzedawczyni w sklepie, którą właściciel przyłapał na podkradaniu pieniędzy z kasy. Słysząc, że szef zwalnia ją dyscyplinarnie, a o sprawie powiadomi policję, sprzedawczyni zaczyna go błagać, tłumacząc, że pieniędzy potrzebuje na leczenie chorego dziecka, toteż jeśli szef spełni swoją zapowiedź, dziecię niechybnie czeka śmierć.
To przykład skrajny, ale często spotykamy argumentum ad misericordiam w rozmaitych tekstach. Niejeden autor przekonuje, że jest tylko małym, biednym misiem, toteż odbiorca „zrobi mu dobrze”, zgadzając się z jego twierdzeniami. Jeśli to naprawdę mały, biedny miś, to mamy do czynienia jedynie z argumentem emocjonalnym, ale jakże często wołanie o litość de facto nie ma uzasadnienia w faktach – wtedy erystyka aż bije po oczach.
Argumentum ad populum
Przypodobać się ludowi często znaczy: wygrać. Populizm robi w ostatnich latach karierę tak zawrotną, że niekiedy określa się tym mianem również poglądy niemające z nim nic wspólnego.
Po argumentum ad populum sięgają chętnie politycy, zwłaszcza z formacji skrajnych. Na przykład po to, by uzyskać poparcie audytorium dla przywrócenia kary śmierci, którą gawiedź chętnie by poparła. Tego rodzaju argumenty często można spotkać w wypowiedziach tzw. dyżurnych ekonomistów, wynajętych do popierania albo zwalczania jakichś rozwiązań podatkowych.
Dlaczegóż to człowiek zarabiający więcej miałby płacić wyższą składkę na ubezpieczenie zdrowotne? Przecież on nie choruje częściej niż ten, kto zarabia mało!
Na rozmaitych wiecach i zgromadzeniach nietrudno usłyszeć zwroty typu:
Już my dobrze wiemy, kto jest odpowiedzialny za…
Czas najwyższy zrobić porządek z…
„Lud” chętnie „kupuje” takie wezwania, a dzięki temu mówca łatwiej zjednuje sobie przychylność tłumu. Oczywiście tego typu argumentację można bez trudu spotkać również w tekstach pisanych.
Argumentum ad temperamentiam
Gdzie dwóch się kłóci… Wiadomo. Sprytny fan erystyki potrafi niekiedy wykorzystać skrajności poglądów. Argumentum ad temperamentiam to nic innego jak odwołanie do umiaru. Polega ono na tym, by własnej tezie nadać pozory kompromisu między dwoma przeciwstawnymi poglądami.
Najprostszym przykładem mogłaby być reklama czegoś do smarowania chleba:
Jedni twierdzą, że zdrowsze jest masło, inni – że margaryna. Tymczasem badania dowodzą, że najzdrowsze jest nasze Smarowidło Polskie 2.0. Kup jeszcze dziś w swoim sklepie spożywczym!
To również element erystyki spotykany często w wystąpieniach politycznych. Jakże często ktoś odwołuje się do „zdrowego centrum”, oskarżając wszystkich innych o to, że reprezentują poglądy skrajne. Ani A, ani B, tylko my – C, bo my jesteśmy pośrodku, my jesteśmy dla większości, my reprezentujemy umiarkowanie, spokój i rozsądek.
Choć to, rzecz jasna, guzik prawda.
Argumentum ad novitatem
Wróćmy do reklam. Tu bardzo często spotkać można erystyczny chwyt w postaci argumentum ad novitatem, czyli odwoływania się do nowości. Oto wszyscy znają proszek, dajmy na to, Śmierdziel, który – jak zapewniały przez długi czas reklamy – wybielał najskuteczniej.
Być może jego sprzedaż zaczęła spadać, bo producent doszedł do wniosku, że czas na coś nowego. W rezultacie telewizja zaczyna nam serwować reklamy proszku Śmierdziel White, który wybiela jeszcze skuteczniej.
Nietrudno zgadnąć, że za jakiś czas pojawi się Śmierdziel Extra White, który wybiela tak skutecznie, że skuteczniej się już nie da. Zapewnia najbielszą biel, przy której nawet świeży śnieg jest szary. Ale tylko tak długo, aż na rynek wejdzie Śmierdziel White Forte – nowość, która wybiela.
Bo cała zabawa polega na odwoływaniu się do mitu głoszącego, że nowe jest lepsze od starego. Tak samo będzie więc z wybielającą pastą do zębów, płynem do mycia naczyń czy tabletkami przeciwbólowymi. Na rynek trafia nowa wersja i konsument ma wierzyć, że skoro jest nowa, to działa lepiej od poprzedniej.
Argumentum ad naturam
I znów coś, co odwołuje się do przekonań głęboko zakorzenionych w wielu z nas. Ba, w ostatnich latach wbijanych nam do głów stukilowym młotem: chodzi oczywiście o naturę. To, co naturalne, jest lepsze od tego, co sztuczne. I koniec.
Nawet nie muszę podawać przykładów – chyba każdy spotkał się z perswazją polegającą na eksponowaniu np. „naturalnych składników”, „naturalnych upraw” itp. Nic to, że medykament ziołowy, czyli naturalny, działa nieporównywalnie słabiej niż ten wyprodukowany z substancji chemicznych. Ten chemiczny pewnie szkodzi, ma ileś skutków ubocznych, a ziołowy nie. Nieistotne, że tego ziołowego możesz łyknąć nawet pół tony, a żadnego działania nie doświadczysz.
Być może kojarzysz też – to już w dyskusjach na tematy światopoglądowe – odwołania do jakiegoś „prawa naturalnego”. Wyznawcy homofobii uparcie przekonują, że homoseksualizm to wynaturzenie, a w naturze, czyli w świecie zwierząt, nie występuje. To nieprawda, ale ilu Polaków wie, że np. pingwiny bardzo chętnie łączą się w pary homo i nawet wychowują pisklęta? Do większości argumentum ad naturam trafi bez problemu.
Teraz wiesz już, jak nie przemawiać i nie pisać
Opisane powyżej chwyty to nieczysta gra. Coś jakby Black Hat SEO. Zawsze byli i zawsze będą tacy, którzy nie stronią od nieuczciwych chwytów. Dla nich cel uświęca środki. Warto jednak przynajmniej wiedzieć, jakie techniki perswazji nie zasługują na uznanie. A wybór między uczciwością a werbalnymi ciosami poniżej pasa należy do piszącego…
Jestem redaktorem i korektorem tekstów. Z tekstami pracuję od ponad 35 lat. Zjadłem zęby na tworzeniu własnych i redagowaniu cudzych treści. Chętnie pomogę Ci w pisaniu tekstów, którymi podbijesz świat.